Operacja Orli Szpon to nieudana operacja odbicia zakładników z ambasady USA w Teheranie w kwietniu 1980 przeprowadzona przez żołnierzy z jednostki specjalnej Delta Force, będąca jednocześnie pierwszą akcją tej formacji znaną opinii publicznej.
Plan działania składał się z dwóch części i miał wyglądać następująco: Z lotniskowca USS Nimitz, znajdującego się na Morzu Arabskim, wystartują śmigłowce RH-53D Sea Stallion. Osiem maszyn wyląduje na pustyni w odległości 350 km od Teheranu, na prowizorycznym lotnisku, które przygotują wcześniej agenci pracujący w Iranie. Do nich doleci 6 samolotów transportowych C-130 Hercules, które dowiozą paliwo. Po zatankowaniu, śmigłowce z 90 komandosami, przelecą na kolejne lądowisko w górach, nieopodal stolicy. Druga część operacji to akcja na ziemi. Komandosi przedostaną się do ambasady, odbiją zakładników, wrócą do lądowiska, a następnie śmigłowcami przelecą do lotniska wojskowego Manzariyeh nieopodal Teheranu, które w międzyczasie miała przejąć inna grupa amerykańskich komandosów. Stamtąd miały ich zabrać transportowce C-130. Cała akcja miała być wspierana przez sieć agentów, stworzonych jeszcze przed rozpoczęciem operacji.
Nie wyglądało to dobrze. Pułkownik Beckwith dowodzący operacją od początku dawał małe szanse na powodzenie tej misji. Do jej realizacji jednak doszło, choć jej autorzy woleliby zapomnieć o przebiegu. 24 kwietnia 1980, przed godziną 18.00 zgodnie z planem zaczęły startować śmigłowce. W związku z tym, że radary irańskiej obrony przeciwlotniczej były skuteczne powyżej 1000 m, nakazano przelot możliwie najniżej. To był pierwszy błąd. Śmigłowce lecące zaledwie 60 metrów nad ziemią wzbijały w powietrze ogromne ilości kurzu i piachu. Do tego powstał pustynny sztorm, które ograniczył pilotom widoczność niemal do zera. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do celu doleciało sześć z ośmiu śmigłowców. Dwa uległy awarii.
Było to absolutne minimum, ponieważ utrata kolejnego oznaczała, że nie uda się zabrać wszystkich z powrotem. Startujące i lądujące na przemian Herculesy z paliwem również wzburzały niesamowite ilości kurzu. Jeden z pilotów śmigłowca stracił przez to orientację i podczas startowania uderzył w stojący samolot. Doszło do tragedii. Obie maszyny stanęły w płomieniach. Zginęło 8 komandosów. Dowódcy dłużej nie zwlekali. Zarządzili natychmiastowy odwrót.
To jednak nie koniec spektakularnej porażki Amerykanów. Pułkownik Beckwith rozkazał wysadzić wszystkie śmigłowce i ewakuować się na pokładach Herculesów. Nie wiadomo jednak czemu rozkazu nie wykonano? W pośpiechu i zamęcie pozostawiono zatankowane do pełna śmigłowce, ciała poległych i ewakuowano się z kraju. Wspaniały prezent dla Irańczyków. Jeszcze większym okazały się jednak dokumenty jakie znaleźli w jednej z maszyn - był to wykaz tajnych agentów, którzy działali w Iranie pod przykrywką. Operacja "Orli Szpon" okazała się jedną z najbardziej kompromitujących misji, nie tylko w historii Stanów Zjednoczonych, ale i tajnych misji w ogóle.
Łatwo sobie wyobrazić jak porażka wpłynęła na wizerunek Ameryki. Okryta hańbą misja okazała się gwoździem do politycznej trumny Jimmy’ego Cartera. Z kretesem przegrał wybory w 1980 r., ustępując fotel prezydenta, republikaninowi Ronaldowi Reaganowi. Po 444 dniach zakończył się koszmar pracowników ambasady. 20 stycznia 1981 r., a więc dokładnie w dniu zaprzysiężenia następnego prezydenta USA, porywacze uwolnili wszystkich przetrzymywanych zakładników. Co się stało? Potajemne pertraktacje przyniosły efekt. Zakładników zwolniono w zamian za dostarczenie broni do Iranu, która miała służyć do wzmocnienia nowego porządku.
Wokół tego wydarzenia narosło również wiele teorii spiskowych. Wątpliwości budzi przede wszystkich data zwolnienia zakładników i długi czas ich przetrzymywania. Krążą opinie, że to republikanie robili wszystko, by porażka pogrążyła Cartera, a sukces został zaliczony w poczet zasług Reagana. Tak też się zresztą stało.
Egmont R. Koch i Jochen Sperber w książce "Infomafia" niemałą rolę w tej propagandzie przypisują Williamowi J. Casey’owi, ówczesnemu szefowi CIA. Oto co piszą na łamach wspomnianej publikacji: "Największym zmartwieniem Caseya było to, że Carter zdążyłby na czas, przed terminem wyborów 4 listopada 1980 roku, uwolnić przetrzymywanych w Iranie pracowników ambasady amerykańskiej i że na fali sympatii mógłby wygrać wybory. Casey torpedował więc wysiłki Cartera, proponując Irańczykom dostarczanie za pośrednictwem Izraelczyków większych dostaw broni, o ile tylko przetrzymają zakładników do czasu, aż Reagan zostanie prezydentem".
-----
Poniżej kilka zdjęć z nieudanej operacji odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie w 1980 roku. Brała w niej udział jedna z najsłynniejszych jednostek specjalnych na świecie Delta Force.
Zwróćcie uwagę na sprzęt i wyposażenie. Wybrano czarne kurtki M65 i cywilne spodnie jeansowe aby wtopić się w tłum. Oczywiście tylko na pierwszy rzut oka. Kurtki te modyfikowana doszywając kieszenie na magazynki lub światło stroboskopowe SDU5E. Oporządzenie było standardowe wojskowe i była to mieszanka modeli M56 oraz ALICE. Noszone je pod kurtką tak aby nie rzucało się w oczy. Tutaj na zdjęciach widzimy załadunek do śmigłowca więc każdy idzie jak chce
No i widać brody
źródło:
wiadomosci.onet.pl/prasa/dramat-w-amerykanskiej-ambasadzie/9b5yw
supertac.pl/operacja-eagle-claw-delta-force/
Plan działania składał się z dwóch części i miał wyglądać następująco: Z lotniskowca USS Nimitz, znajdującego się na Morzu Arabskim, wystartują śmigłowce RH-53D Sea Stallion. Osiem maszyn wyląduje na pustyni w odległości 350 km od Teheranu, na prowizorycznym lotnisku, które przygotują wcześniej agenci pracujący w Iranie. Do nich doleci 6 samolotów transportowych C-130 Hercules, które dowiozą paliwo. Po zatankowaniu, śmigłowce z 90 komandosami, przelecą na kolejne lądowisko w górach, nieopodal stolicy. Druga część operacji to akcja na ziemi. Komandosi przedostaną się do ambasady, odbiją zakładników, wrócą do lądowiska, a następnie śmigłowcami przelecą do lotniska wojskowego Manzariyeh nieopodal Teheranu, które w międzyczasie miała przejąć inna grupa amerykańskich komandosów. Stamtąd miały ich zabrać transportowce C-130. Cała akcja miała być wspierana przez sieć agentów, stworzonych jeszcze przed rozpoczęciem operacji.
Nie wyglądało to dobrze. Pułkownik Beckwith dowodzący operacją od początku dawał małe szanse na powodzenie tej misji. Do jej realizacji jednak doszło, choć jej autorzy woleliby zapomnieć o przebiegu. 24 kwietnia 1980, przed godziną 18.00 zgodnie z planem zaczęły startować śmigłowce. W związku z tym, że radary irańskiej obrony przeciwlotniczej były skuteczne powyżej 1000 m, nakazano przelot możliwie najniżej. To był pierwszy błąd. Śmigłowce lecące zaledwie 60 metrów nad ziemią wzbijały w powietrze ogromne ilości kurzu i piachu. Do tego powstał pustynny sztorm, które ograniczył pilotom widoczność niemal do zera. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do celu doleciało sześć z ośmiu śmigłowców. Dwa uległy awarii.
Było to absolutne minimum, ponieważ utrata kolejnego oznaczała, że nie uda się zabrać wszystkich z powrotem. Startujące i lądujące na przemian Herculesy z paliwem również wzburzały niesamowite ilości kurzu. Jeden z pilotów śmigłowca stracił przez to orientację i podczas startowania uderzył w stojący samolot. Doszło do tragedii. Obie maszyny stanęły w płomieniach. Zginęło 8 komandosów. Dowódcy dłużej nie zwlekali. Zarządzili natychmiastowy odwrót.
To jednak nie koniec spektakularnej porażki Amerykanów. Pułkownik Beckwith rozkazał wysadzić wszystkie śmigłowce i ewakuować się na pokładach Herculesów. Nie wiadomo jednak czemu rozkazu nie wykonano? W pośpiechu i zamęcie pozostawiono zatankowane do pełna śmigłowce, ciała poległych i ewakuowano się z kraju. Wspaniały prezent dla Irańczyków. Jeszcze większym okazały się jednak dokumenty jakie znaleźli w jednej z maszyn - był to wykaz tajnych agentów, którzy działali w Iranie pod przykrywką. Operacja "Orli Szpon" okazała się jedną z najbardziej kompromitujących misji, nie tylko w historii Stanów Zjednoczonych, ale i tajnych misji w ogóle.
Łatwo sobie wyobrazić jak porażka wpłynęła na wizerunek Ameryki. Okryta hańbą misja okazała się gwoździem do politycznej trumny Jimmy’ego Cartera. Z kretesem przegrał wybory w 1980 r., ustępując fotel prezydenta, republikaninowi Ronaldowi Reaganowi. Po 444 dniach zakończył się koszmar pracowników ambasady. 20 stycznia 1981 r., a więc dokładnie w dniu zaprzysiężenia następnego prezydenta USA, porywacze uwolnili wszystkich przetrzymywanych zakładników. Co się stało? Potajemne pertraktacje przyniosły efekt. Zakładników zwolniono w zamian za dostarczenie broni do Iranu, która miała służyć do wzmocnienia nowego porządku.
Wokół tego wydarzenia narosło również wiele teorii spiskowych. Wątpliwości budzi przede wszystkich data zwolnienia zakładników i długi czas ich przetrzymywania. Krążą opinie, że to republikanie robili wszystko, by porażka pogrążyła Cartera, a sukces został zaliczony w poczet zasług Reagana. Tak też się zresztą stało.
Egmont R. Koch i Jochen Sperber w książce "Infomafia" niemałą rolę w tej propagandzie przypisują Williamowi J. Casey’owi, ówczesnemu szefowi CIA. Oto co piszą na łamach wspomnianej publikacji: "Największym zmartwieniem Caseya było to, że Carter zdążyłby na czas, przed terminem wyborów 4 listopada 1980 roku, uwolnić przetrzymywanych w Iranie pracowników ambasady amerykańskiej i że na fali sympatii mógłby wygrać wybory. Casey torpedował więc wysiłki Cartera, proponując Irańczykom dostarczanie za pośrednictwem Izraelczyków większych dostaw broni, o ile tylko przetrzymają zakładników do czasu, aż Reagan zostanie prezydentem".
-----
Poniżej kilka zdjęć z nieudanej operacji odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie w 1980 roku. Brała w niej udział jedna z najsłynniejszych jednostek specjalnych na świecie Delta Force.
Zwróćcie uwagę na sprzęt i wyposażenie. Wybrano czarne kurtki M65 i cywilne spodnie jeansowe aby wtopić się w tłum. Oczywiście tylko na pierwszy rzut oka. Kurtki te modyfikowana doszywając kieszenie na magazynki lub światło stroboskopowe SDU5E. Oporządzenie było standardowe wojskowe i była to mieszanka modeli M56 oraz ALICE. Noszone je pod kurtką tak aby nie rzucało się w oczy. Tutaj na zdjęciach widzimy załadunek do śmigłowca więc każdy idzie jak chce
No i widać brody
źródło:
wiadomosci.onet.pl/prasa/dramat-w-amerykanskiej-ambasadzie/9b5yw
supertac.pl/operacja-eagle-claw-delta-force/